poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Miniaturka

          Minerwa McGonagall upięła swoje włosy w koka i założyła pelerynę. Przejrzała się w lustrze. Jak każda normalna nastolatka lubiła wiedzieć, że wygląda dobrze. Choć czegoś jej brakowało. Tego luzu. Ale choćby bardzo chciała nigdy nie mogła sobie na niego pozwolić. Zawsze była ułożona i było to dla niej cecha ważna niczym cnota. Nie potrafiła odstąpić od tej reguły. Może wyjątkiem były mecze Quiddicha, kiedy dawała się ponieść emocjom, a włosy, choć związane w kitkę powiewały jej szaleńczo pod wpływem wiatru.
Była na siódmym roku w Hogwarcie, jest prefektem naczelnym i kapitanem drużyny Quiddicha chcącym za wszelką cenę pokonać okropnych Ślizgonów!
Wyszła ze swojego prywatnego dormitorium, zatrzymując się w pokoju wspólnym gryfonów, by zaczekać na swoją dobrą koleżankę, Lenę Williams. Usiadła na sofie, kilka razy poprawiając koka, by upewnić się, że się jej nie rozwiążę. W pokoju nie było za wiele osób. Tylko pierwszoroczniacy, którzy pewnie już zjedli śniadanie i poszli przygotowywać się na zajęcia. Chociaż i tak każdy jest zajęty balem walentynkowym. Co za głupota! Powinni skupić się na nauce, a nie na imprezach. Tylko to im w głowie.
Choć sama nie ukrywała, że też wyczekuję tego balu. Chciała, a wręcz marzyła o tym, by pewien Krukon o tajemniczym spojrzeniu i olśniewającym uśmiechu zaprosił właśnie ją. Lecz ona nigdy z nim nie rozmawiała. Siedzieli razem na Historii Magi, lecz on tak samo jak ona skupiali się na tym co mówi profesor Binns. I tym jej właśnie imponował. Podczas, gdy reszta chłopców drzemała, robiła sobie żarty lub podrywała koleżanki on pilnie się uczył i uważał na lekcjach.
Dalej rozmarzona, nawet nie usłyszała, że ktoś zszedł po schodach i zaszedł ją od tyłu. Dopiero, gdy tajemniczy osobnik zakrył jej oczy rękoma pisnęła i lekko podskoczyła ze strachu.
- Zgadnij, kto to? – Usłyszała figlarny głos swojej koleżanki- Leny.
- Daj spokój, byłam o krok od zawału. – powiedziała, zdejmując ręce panny Williams. Automatycznie wstała i spojrzała na swoją przyjaciółkę. Jak zawsze jej gęste, blond loki  były „uwolnione” i wędrowały tam, gdzie im się żywnie podobało. Figlarne, zielone oczy patrzyły na nią spod wachlarza czarnych jak smoła rzęs, a pomalowane czerwoną szminką usta uśmiechały się czarującą. Ona była taka piękna. I taka na luzie.  Mundurek nosiła jak tylko chciała, a kiedy Minerwa próbowała coś zrobić ze swoim natychmiast uznawała, że to zły pomysł i nosiła go tak jak powinna.
- Nie bądź taka spięta, Mini. – Puściła do niej oczko, a McGonagall tylko wywróciła oczami. – Idziemy?
- Jasne. – Westchnęła i razem udały się do wyjścia. Powędrowały na sam dół do Wielkiej Sali. Uczniowie dopiero się tam gromadzili była wczesne godzina. Minerwa właśnie miała wejść, kiedy ktoś ją wyprzedził szturchając mocno ramieniem. Kiedy ujrzała, kto dostąpił tak haniebnego czynu, nie mogła powstrzymać się od złośliwej uwagi.
- Nauczyć się chodzić, Robins. – syknęła, a chłopak odwrócił się do niej i uśmiechnął złośliwie. Edward Robins. Ślizgon. Prefekt Naczelny. Kapitan reprezentacji Slytherinu. I jej największy wróg. Nie dość, że nienawidziła wszystkich z domu węża, to jeszcze ten chłopak naraził się jej wiele razy podczas meczu. Zawsze ją faulował i to zazwyczaj przez niego Minerwa nie zdobywała takiej ilości punktów, jaką powinna zdobyć.
 - O toż to nasza napięta jak struna Minerwa Mc-Zawsze-Dziewica.
Zarumieniła się, słysząc swój przydomek nadany przez Edwarda. On był taki nietaktowny!
- Mógłbyś przestać mnie tak nazywać?
- A co? Ktoś się rozdziewiczył? – Zaśmiał się szyderczo.
- Daj spokój, Robins! – Wtrąciła Lena.
- Jasne, jasne! – Uniósł ręce w geście poddania się. – Widzimy się na meczu, Mc-Zawsze-Dziewico!
- Jak on mnie wkurza! – warknęła i szybkim krokiem pomaszerowała w stronę stołu Gryfonów, a Lena popędziła szybko za nią i usiadła tuż obok niej.
- Nie przejmuj się tym idiotą. – powiedziała, nalewając sobie jak i jej sok dyniowy.
- Wiesz… to nie ciebie nazywa Mc-Zawsze-Dziewicą. – Odwróciła głowę, by ukryć zaczerwienione policzki od wstydu.
- Daj spokój! Jak zdobędziesz dla naszej drużyny Puchar Quiddicha to odszczeka wszystko!
Minerwa uśmiechnęła się w stronę swojej przyjaciółki, a ona odwzajemniła gest.
Po zjedzonym śniadaniu udała się na lekcję transmutacji. Jej ulubiony przedmiot. Była w nim znakomita. Jedyne co w nim nie lubiła to to, że ta lekcja jest z Ślizgonami. Mogła tylko czekać na następną lekcje jaką jest Historia Magii. Jak na razie skupiła się uważnie na lekcji, słuchając co profesor Dumbledore karze im wykonać. Rozdał wszystkim po szczurze i kazała zamienić go w srebrny puchar. Podczas, gdy reszta całą lekcję męczyła się z tym zadaniem Minerwa wykonała je przez pierwsze pięć minut, a potem miała czas wolny. Mogła już odejść i mieć szybciej przerwę.
- Moja droga, panno McGonagall, jak tak dalej pójdzie to nie widzę powodów, dla którego miałaby pani przychodzić na moje lekcję. – Uśmiechnął się profesor Dumbledore.
- Dziękuję, panie profesorze. – odparła pakując ostatni podręcznik do torby. – Jednak uważam, że jeszcze trochę nauki przede mną. Do widzenia! – powiedziała.
- Skoro pani tak mówi. Do widzenia! – pożegnał ją, a Minerwa szybko wyśliznęła się z klasy wprost do pokoju wspólnego Gryfonów, gdzie usadowiła się wygodnie na kanapie i wyjęła „Poradnik transmutacji dla zaawansowanych”. Wyprzedziła już klasę o parę rozdziałów, ale ciągle jej było mało. Uważała, że powinni przyśpieszyć proces nauczania i wziąć się srogo za tych gamoni, którzy się do takowego przedmiotu nie przykładają. Wtedy ludzie wychodziliby z tej szkoły mądrzejsi. A nie to co taki Edward Robins!
Ach! Nikt inny nie potrafił jej tak zdenerwować i poniżyć jak on. Na pierwszym roku w ogóle nie zwracała na niego uwagi. I tak się działo, aż do piątego, kiedy zauważyła jak bardzo jest przystojny. Jednak tak szybko jak zbudował sobie u niej dobre zdanie, tak samo szybko je zniszczył. Okazał się on być leniwym, parszywym idiotą, który uwielbiał ją upokarzać na każdym kroku. Nie wiedziała, czym sobie zasłużyła na jego nienawiść. Czy może chodziło o różnicę domów, o Quiddicha, a może o jeszcze coś innego?
Chyba nigdy go nie zrozumie.
Wkrótce w pokoju wspólnym zaczęło się roić coraz więcej osób, w tym jakieś czwartoklasistki, które usiadły obok niej i wesoło szczebiotały o balu walentynkowym.
- To już za tydzień, Clary! Ja już mam partnera, a ty? – spytała dumnie.
- Pewnie, że mam! Rodzice mi już nawet wysłali suknie! Jest taka piękna!
I właśnie w tej chwili zdała sobie sprawę z bardzo ważnych rzeczy. Nie ma ani partnera ani sukni. Jeśli teraz na lekcji Historii Magii Alaric Nelson- Krukon, którego ubóstwia nie zaprosi jej na bal to nie będzie już żadnej innej okazji i pójdzie na bal sama albo w cale i co najważniejsze nie ma żadnego stroju.
Zerwała się na równe nogi i wyskoczyła z pokoju gryfonów, pędząc wprost do sowiarni. Rodzice muszą jej coś wysłać! Cokolwiek choćby i spódniczkę! Będąc już tam w pośpiechu napisała list i przyczepiła do jednej sów. Ta rozłożyła skrzydła poleciał hen wysoko.
Odetchnęła z ulgą i ruszyła tym razem wprost na Historie Magii. W klasie uczniowie dopiero co zaczęli się zbierać. Jednak Alaric już siedział na swoim miejscu. Nieco spięta ruszyła w kierunku pierwszej ławki i usiadła obok niego, a w jej żołądku coś się przewróciło.
„Uspokój się, Minerwo. Zawsze obok niego siedzisz.”
- Minerwa, tak? – Usłyszała jego ciepły głos i odwróciła wzrok, a jego czarne tęczówki zajrzały w głąb jej brązowych.
- Tak. – odparła, przełykając ślinę.
- Jestem Alaric Nelson. – Uśmiechnął się w jej stronę. – Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy, ale zawsze ci się przyglądałem. Szczerze mówiąc polubiłem cię i może wyda ci się to dziwne, ale czy nie zechciałabyś pójść ze mną na bal walentynkowy? – Mówił bardzo szybko, ale każde słowo wyraźnie dotarło do osłupiałej McGonagall. Czyli jednak marzenia się spełniają.
- Jasne, pewnie, czemu nie? – Uśmiechnęła się nerwowo i odwróciła speszona wzrok. – To naprawdę świetnie… - dodała ciszej, na co Krukon również się uśmiechnął.
Razem rozmawiali dopóki przez ścianę nie przeszedł profesor Binns i nie oświadczył swoim nudnym głosem, że lekcja się już zaczęła i prosi o ciszę. Całą lekcje choć uważała i zapisywała dokładnie notatki zleciała jej na rozmyślaniach jak to będzie na balu. Co się wydarzy i co najważniejsze, w co będzie ubrana?
Po lekcji już miała wychodzić z klasy, lecz dogonił ją Alaric i przyjaźnie do niej zagadał. Tak minął jej cały tydzień. Na rozmowach z przemiłym Krukonem, bez Edwarda. Bez jego „Mc-Zawsze-Dziewica” i ciągłego dokuczania jej.
Nadszedł dzień balu, a sowy od jej rodziców jak nie było tak nie ma. Minerwa nerwowo rozczesywała swoje grube, brąz włosy. To naprawdę była najgrosza sytuacja jej życia. Z łazienki właśnie wychodziła Lena, wycierając swoje włosy. Razem przygotowywały się do balu i dlatego postanowiły to robić w dormitorium Minerwy, by nikt im nie przeszkadzał.
- Minerwo nie szykujesz się?
- Tak się składa, że nie mam jak. – jęknęła i odrzuciła na łóżko szczotkę, gdyż jej włosy nigdy nie były już bardziej rozczesane.
- Jak to?
- Nie mam sukni.
- Co? I ty mi nic nie mówisz?! Załatwiłabym ci coś! – obruszyła się i spojrzała nieco przerażona na Minerwę. – I co teraz?
- Albo zakładam jakąś zwyczajną spódniczkę albo czekam na cud!
Jak na zawołanie do okna coś zapukało. Minerwa zerwała się na równe nogi i po dwóch susach była już przy oknie. Otworzyła je i do pokoju wleciały dwie sowy, dzierżąc dość dużą paczkę. McGonagall wręcz się na nią rzuciła. Szybko ją otworzyła, a jej oczom ukazał się śnieżnobiały materiał sukni, dwa również białe buciki na obcasie i kartka. Przeczytała list nadesłany od niewiadomego adresata.
Droga Minerwo!
Do paczki załączam sukienkę i buty, liczę na to, iż zrobisz z nich dobry pożytek.
Ktoś, kogo bardzo dobrze znasz.
- Ktoś kogo bardzo dobrze znam… - powtórzyła i oddała liścik przyjaciółce, która zaczynała wręcz o niego błagać.
- To na pewno Alarcic! – zakrzyknęła po przeczytaniu tekstu z co najmniej trzy razy.
- Tak myślisz? – spytała, stawiając buciki na podłodze i zabierając się za sukienkę. Powoli wyjęła materiał z pudełka i przypatrzyła jej się z ogromnym uśmiechem.
- Jest piękna. – powiedziała Minerwa. – Idę ją założyć!
- Koniecznie!
McGonagall czmychnęła szybko do łazienki i tam założyła swoją sukienkę. Przeglądała się już od jakichś dziesięciu minut swojemu odbiciowi. Sukienka pasowała jak ulał i wyglądała w niej olśniewająco. Sięgała do kolan, choć tył miała odrobinę dłuższy. Barki w większości miała odkryte, gdyż „rękawy” schodziły niżej na ramiona, ukazując tym samym znaczną część dekoltu, choć jeśli chodzi o jej piersi, które były ni za wielkie ni za małe, to z nich ukazywał się sam ledwo dostrzegalny przedziałek. Tuż pod piersiami była przewiązana kremową wstążką, z której na samym środku na przodzie została zrobiona kokardka.
W końcu uznała, iż musi wyjść i pokazać się Lenie. Tak też zrobiła. Blondynka zareagowała na nią tak samo jak ona sama. Oniemiała z wrażenia.
- Mini, wyglądasz cudnie! – wykrzyknęła i podeszła bliżej, przyglądając jej się z podziwem. – Wszystkim szczęki opadną, a temu Robinsowi odechce się nazwać ciebie sama wiesz jak! – Puściła do niej oczko, a potem jeszcze raz zmierzyła ją od stóp do głów. Widać było, że jej przyjaciółka nie mogła wyjść z podziwu, chociaż sama miała na sobie piękną, leciutko różową sukienkę bez ramiączek, sięgającą jej do kolan.
- Już się mną tak nie zachwycaj, Leno. Ty także musisz się uszykować.
- Ach! Ale nie mogę się napatrzeć! – powiedziała, ale widząc karcące spojrzenie przyjaciółki, zaraz się zmobilizowała. – No dobra, dobra idę… - I zniknęła za drzwiami łazienki.
Minerwa w tym czasie nadal wgapiała się w swoje odbicie. Myślała nad tym by rozpuścić włosy, lecz szybko zrezygnowała z tego pomysłu i spięła je w ciasnego koka jak zawsze. W końcu nigdy nie dopuściła do siebie tak dużo luzu jak dzisiaj wieczorem, ale już za dużo jak na nią. Czułaby się bardzo niekomfortowo, gdyby przegięła choć jeszcze trochę. Nie lubiła się za bardzo wychylać, a ta sukienka już i tak za bardzo przyciągała spojrzenia ludzi, a bynajmniej tak się jej zdawało po reakcji Leny. Swoim związaniem w koka nieco zepsuła efekt, ale to nawet dobrze. Chciała zaimponować Alaricowi i zrobi to dzięki swojej sukience, ale przeginać nigdy nie zamierzała.
Napięta jak struna.
Przytoczyła sobie słowa Alarica i skrzywiła się lekko. Pozwoli sobie na jeszcze odrobinę luzu.
Wzięła szminkę, która leżała na jej łóżku, był to kosmetyk Leny, ale wiedziała, że może go użyć. Pomalowała nią swoje usta i uznała, że na dziś wystarczy.
Z łazienki wyszła już kompletnie uszykowana Lena. Miała na sobie swoją różową sukienkę, a włosy związała w koka, kilka natarczywych kosmyków wciąż spoczywała przy jej twarzy, jednak to dodawało jej uroku. Rzęsy wydłużyły się za sprawą tuszu, a delikatny, kremowy cień spoczywał na jej powiekach, policzki były nienaturalnie zaróżowione, lecz wyglądały słodko, a usta błyszczały się od błyszczyku.
- Mini! Chyba sobie żartujesz! Siadaj natychmiast! Ja cię pomaluję!
- Daj spo… - Jednak Lena przerwała jej, sadzając ją na krzesło i nim zdążyła wymówić choćby „Transmutacja” już zabierała się z tuszem i cieniem za jej oczy. Wkrótce skończyła swe dzieło, a na powiekach Minerwy zaległ delikatny brąz, a rzęsy pokrył tusz.
- Jeszcze rozpuść włosy i będzie idealnie!
- Wykluczone. Już i tak za bardzo zaszalałam. – odparła z powagą, zabierając swoją torebkę. Fakt faktem to zawsze jej włosy wszystko psuły, wyglądała dobrze, kiedy przy twarzy miała choćby jeden kosmyk włosów, ale ona na to nie pozwalała, było jej po prostu z tym niewygodnie, a jej nie przeszkadzało, że nie wygląda jak bogini. Zawsze dbałą tylko o to, by wyglądać schludnie i ładnie.
- Ojej, Mini. – Zasmuciła się Lena, jednak „Mini” nic sobie z tego nie zrobiła.
- Lepiej się pośpiesz, bo twój Marcus nie będzie czekał na ciebie wieczność. – powiedziała z uśmiechem i wyszła. Przeszła przez pokój wspólny Gryfonów, gdzie już nikogo nie było. Każdy znajdował się teraz na balu. Ona również zaraz tam będzie. Wyszła, a tuż przed portretem grubej damy stał Alaric. Omiótł ją wzrokiem i uśmiechnął się do niej czarującą.
- Wyglądasz fantastycznie, Minerwo.
- Dziękuję, Alaricu. – odparła, a jej kąciki ust podskoczyły natychmiastowo w górę.
Przeszli w ciszy wprost do Wielkiej Sali. Właśnie wybiła jedenasta. Bal trwał już od dawna, ale im to nie przeszkadzało. Ruszyli zaraz na parkiet i nie odstępowali siebie na krok przez bitą godzinę tańców. Jednak, gdy podczas ich już prawie setnego tańca, ktoś krzyknął „Odbierany” i porwał Minerwę gdzieś dalej w stronę drzwi.
- Ładna sukienka, Mc-Zawsze-Dziewico. – Usłyszała drwiący głos tego durnego  Ślizgona.
- Och, to ty. – mruknęła z niesmakiem.
- Widzę, że się cieszysz. – Uśmiechnął się szelmowsko, a ona tylko wywróciła oczami. – Wiesz, Mc-Zawsze-Dziewico, zabieram cię daleko stąd czy ci się to podoba czy nie.
- Co? O czym ty…? – Nie zdążyła dokończyć, gdy wkrótce Robins trzymał ją mocno za nadgarstek i wyprowadzał z Wielkiej Sali. Zmarszczyła brwi i zaczęła się wyrywać, lecz na próżno. Edward Robins był o wiele silniejszy od niej. – Masz mnie natychmiast puścić! – wrzasnęła. Właśnie wychodzili na dwór. – Jeśli tego nie zrobisz to… - Ucięła, a on zamaszyście zatrzymał się tuż obok leżącej na ziemi miotle.
- To co, McGonagall? Nikt cię nie usłyszy, trwa bal, jest głośna muzyka, a potem sama nie będziesz chciała mówić o tej przyjemnej przygodzie. – Uśmiechnął się i nadal mocno ściskając ją za nadgarstek wsiadł na miotłe.
- Przyjemna przygoda? Z tobą? – Prychnęła.
- Lepiej usiądź, bo ostrzegam, że zaraz ruszam, a w planach nadal mam ciebie trzymać, a nie będzie za ciekawie, jeśli nie będę mógł utrzymać twoje cielska.
- Nigdzie nie wsiadam! – Oświadczyła stanowczo.
- Więc: Hop! – Uniósł się parę cali w górę, a Minerwa pisnęła i sama kurczowo się go złapała.
- Ty kanalio! Ty nędzna szumowino!
Edward się tylko zaśmiał. Minerwa nie była ciężka, a była leciutka, więc mógł z nią tak lecieć i lecieć, a sądząc po sytuacji to jest najprawdopodobniejsza opcja. Więc uniósł się jeszcze wyżej, a Minerwa dalej klęła pod jego adresem. Dziewczyna miała już go serdecznie dosyć! Zawsze musiał jej dogryźć, zdeptać ją i zranić! Nigdy nie myślała, że zrobi coś tak okropnego! Teraz musi lecieć trzymana jedynie za ręce, ale na pewno za żadne skarby nie wsiądzie na tą miotłę! Nie będzie mu uległa! Zniszczył jej najcudowniejszy wieczór życia, a zamienił go w piekło. Tak bynajmniej jej się zdawało. Wkrótce poczuła, że lądują, a ona nie wie gdzie właściwie są. Nie wolno im opuszczać Hogwartu, a ten gnojek robi to co robi.
Poczuła upragniony grunt i zachwiała się pod wpływem lądowania. Lot zniszczył jej koka- jakby sflaczał, a kosmyki brąz włosów pouciekały z idealnie zrobionego więzienia.
Edward, widząc ją w takim stanie zaśmiał się pod nosem i zlazł z miotły.
- Zaraz wrócę, stój tu i czekaj na mnie.
- Jakbym miała jakiś wybór. – Prychnęła i czekała z nadzieję, aż zostawi tutaj miotłę, jednak nic takiego się nie stało. Edward wziął ją ze sobą i wszedł do jakiegoś sklepu. Przebiegły gnojek! Przeczytała szyld tego sklepu i zrozumiała, że ta kanalia chce ją upić! Wkrótce wyszedł z torbą pełną butelek z Ognistą Whisky. Usiadł na miotle i z powrotem złapał ją za nadgarstek.
- Tym razem wsiadasz, czy nadal mam cię trzymać niczym jakąś zdobycz.
- Wsiadam. – powiedziała z westchnięciem i usiadła na miotle, trzymając się odrobiny poręczy jaka jej została, było to bardzo trudne.
- Możesz złapać się mnie.
- Prędzej umrę.
Usłyszała jeszcze jego ciche westchnięcie, po czym szybko oderwali się od ziemi i poszybowali w górę. Minerwa cały czas była skupiona na trzymaniu małego skrawka rączki i na tym, żeby nie spaść. Zamykała kurczowo oczy, modląc się by w końcu wylądować, co zdarzyło się jej po raz pierwszy w życiu- chęć zejścia z miotły. Co ten Edward z nią robi!
Wkrótce poczuła, że się zniżają. Coraz bliżej ziemi. Bliżej, bliżej i… są! Nareszcie. Dotknęła ziemi stopami i natychmiastowo zsiadła z miotły. Otworzyła oczy i rozprostowała palce, które przez całą podróż mocno zaciskała. Rozejrzała się po otoczeniu. To stąd odpływali pierwszoroczniacy.   Po drugiej stronie jeziora roztaczały się błonia, a tuż za nimi malował się pięknie zamek Hogwart. Wśród gwiazd i księżyca wyglądał naprawdę olśniewająco. Szybko jednak wyrzuciła z głowy tą myśl i zrozumiała, że za nią nadal jest ktoś niepożądany.
Odwróciła się, a jej włosy najeżyły się niczym u wściekłej kotki.
- Po co u licha mnie tu przeniosłeś?
- Żebyś się trochę wyluzowała. – powiedział, wciskając w jej ręce jedną z butelek ognistej whisky. Spojrzała na nią krytycznie. Nie była fanką alkoholu, a jeśli miała już pić to tylko w kieliszkach, a nie w gwintu jak jakaś neandertalka. Z drugiej strony tego właśnie potrzebowała i miała ochotę tu i teraz otworzyć tą butelkę z głośnym hukiem i wziąć sporego łyka. Jednak jej bariery były mocniejsze od tej pokusy, a bynajmniej jak na razie.
Edward otworzył zębami swoją butelkę i upił z niej dużego łyka. Obserwowała go uważnie. Nadal był zabójczo przystojny, a od kiedy na jego brodzie pojawił się zarost, który dodawał mu uroku i którego jakoś nie zdążyła zauważyć był jeszcze „Gorętszy”.
- Przy tobie to niemożliwe. – powiedziała pewnie.
- Rozpuść włosy. – powiedział nagle zmieniając temat.
- Chyba sobie żartujesz!
- I tak twoja fryzura jest zepsuta, jestem tu tylko zwykły ja, co ci szkodzi?
„Właśnie co ci szkodzi? W twoim towarzystwie jest mega seksowny Ślizgon, a ty jeśli rozpuścisz włosy będziesz bardzo pociągająca.”
- Chyba jednak najpierw się napiję. – powiedziała, podając mu butelkę by ją otworzył. Ten od razu wiedział co zrobić i raz dwa oderwał korek swoimi zębami. Minerwa odebrała od niego butelkę Whisky i napiła się sporego łyku.
Co się z nią dzieję? Chyba już nie wytrzymała. Za dużo jak na jeden dzień. Za dużo nerwów z tą kanalią. Upiła kolejny łyk i kolejny. Poczuła, że alkohol rozgrzewa ją od środka, a ona sama jakby zyskała większą pewność siebie, po za tym zaczęło jej się kręcić w głowie.
Poczuła nagłą chęć rozpuszczenia włosów. Tak długo je więziła. Czas by choć na chwilę je uwolnić. Jednym ruchem zdjęła gumkę, a jej włosy jakby wiedząc co zrobić, opadły na ramiona i ładnie ułożyły. Jeszcze tylko przeczesała kilka kosmyków i zaraz potem wiedziała, że teraz jest idealnie.
- Tak jest o wiele lepiej. – Usłyszała głos Edwarda, który już otwierał następną butelkę. – O wiele, wiele lepiej.
Upiła ostatni spory łyk i również wzięła następną Ognistą. Tym razem sama ją otworzyła i od razu wzięła ogromny łyk, może za duży, bo mała stróżka alkoholu spłynęła jej leniwie po podbródku, kończąc swoją wędrówkę, gdzieś w piersiach dziewczyny.
- Nie marnuj alkoholu. – Uśmiechnął się w jej stronę i nieco chwiejnym krokiem podszedł do niej i złapał za ramiona by utrzymać jako taką równowagę, zbliżył swą twarz do jej piersi i językiem wędrował po jej dekolcie, drogą wyznaczoną przez alkohol. W końcu dotarł na samą górę i zlizał koniuszkiem języka Ognistą z jej warg, by potem ją najzwyczajniej w świecie pocałować… w nos.
Nawet Minerwa szykowała już usta do pocałunku, lecz Edward po erotycznej zabawie, po prostu cmoknął ją w nos.
- Naprawdę ci do twarzy w tej sukience. Wyglądasz tak… delikatnie. Muszę przyznać, że wybrałem idealnie.
- To… to od ciebie?!
- Oczywiście, że tak… Wiesz… muszę w krzaki. – Uśmiechnął się w jej stronę, a ona tylko wywróciła oczami.
Szybko oderwał się od niej i chwiejnym krokiem ruszył w stronę pobliskiego lasku. Jak łatwo byłoby teraz wziąć miotłę i uciec. Ale nie chciała. Choć jej jedyna droga ratunku leżała tuż obok niej, ona nawet nie chciała spojrzeć w tamtą stronę. Było jej dobrze. Po raz pierwszy w życiu zaszalała i… podobało jej się to. Podobało jej się, że ma rozpuszczone włosy, że pije Whisky z gwintu, że Edward prawie ją pocałował i teraz ma ochotę wykąpać się w tym jeziorze… nago.
Wkrótce pomyślała, że to szalony pomysł, jednak wcale z niego nie zrezygnowała.
„Dzisiaj dałam sobie więcej luzu niż mogłam sobie na to pozwolić teraz już nie mam żadnych granic.”
Najpierw zdjęła dwa perliste buciki, a potem zajęła się odpinaniem sukienki. Została w samej bieliźnie. Najpierw zdjęła stanik, a później niepewnie rozejrzała się wokół. I tak już było za późno. Szybko ściągnęła z siebie majtki i pognała pędem do jeziora. Woda była okropnie zimna. W końcu była połowa lutego. Co prawda śnieg już topniał, ale zima to zima. Poczuła jak jezioro mrozi jej ciało, ale się nie poddała. Weszła do połowy brzucha.
- No proszę, proszę. – Usłyszała Edwarda. Kompletnie o nim zapomniała. Mimo wszystko dalej nie żałowała tego co zrobiła, wręcz przeciwnie, spodobało jej się to, że się tu pojawił. – Niepotrzebnie zakładałem spodnie.
Wkrótce ujrzała jak zdejmuję buty, zdejmuję marynarkę, rozpina koszulę, ukazując swój wyrzeźbiony sześciopak i niezłe bary. Do stery ubrań dołączyły także spodnie i bielizna.
Minerwa, widząc męskość Edwarda speszyła się jak nigdy dotąd. Przecież ona nigdy na oczy nie widziała! Ona nigdy tego nie robiła. Ale poczuła się w jakimś stopniu gotowa i to właśnie do zrobienia tego z nim. Nim zdążył do niej podejść wystarczająco blisko, dziewczyna sama się na niego rzuciła całując namiętnie. Jej ręce automatycznie wpiły się w jego włosy, a on choć zdziwiony szybko przyciągnął ją do siebie i zaczął oddawać pocałunki. Czuła jak jego męskość robi się twarda.
Edward pieścił rękoma jej piersi, ugniatając je lekko. Ich języki płonęły w tańcu. Oboje zionęli alkoholem, ale im to nie przeszkadzało. Robins złapał McGonagall za dwa pośladki i ku jego uciesze usłyszał jej cichy jęk, a potem podciągnął ją na górę, a ona oplotła go nogami. Nadal się całując wyszli z wody, a kiedy już byli na brzegu, oboje rzucili się na ziemie. To Edward górował, co nieco przeszkadzało Minerwie, jednak ona i tak była niedoświadczona, więc nawet nie chciała być tą na górze. Robins oderwał się od jej ust i oboje zaczęli ciężko dyszeć.
- Chyba czas rozdziewiczyć Mc-Zawsze-Dziewice, co?
Wywróciła oczami, słysząc jego standardową odzywkę w jej stronę, a on tylko się zaśmiał i cmoknął ją w nos.
- Nie zamierzam nic robić przeciw twojej woli. – powiedział całkiem poważnie. – Dlatego powiedz tylko słowo, a…
Wzruszyła ją ta powaga i troska wobec niej. Chyba jeszcze nigdy się tak w stosunku do niej nie zachował.
- Zgadzam się. – Przerwała mu szybko, a on już wiedział co robić.
Bez ostrzeżenia wszedł w nią, a ona głośno jęknęła i jedna samotna łza spłynęła po jej policzku. Wkrótce jednak, gdy Edward zaczął się w niej coraz szybciej poruszać ból przerodził się w niesamowitą rozkosz. Jęki Minerwy co chwilę były przerywane przez namiętne pocałunki Edwarda. Wkrótce poczuła, że dochodzi. On również, dlatego też w porę wyjął swoją męskość i spuścił się na plażę.
Oboje dyszeli i sapali ze zmęczenia. Edward opadł koło niej. Odnalazł jej rękę i splótł ją ze swoją.
- Czujesz coś do mnie? – spytał nagle.
Świdrował ją swoimi niebieskimi tęczówkami, oczekując odpowiedzi, a ona głęboko się nad nią zastanawiała.
- Sądzę, że tak. – odparła w końcu. – A ty?
- Ja też. – powiedział. – Co z tym robimy?
- Nie mam pojęcia… - przyznała cała się rumieniąc.
- Chcę z tobą chodzić. – Och doprawdy jak on może mówić takie rzeczy prosto z mostu? On jest jakimś kosmitą… lub po prostu idiotą! – A ty chcesz?
- Ja… nie wiem… dopiero teraz zacząłeś mnie traktować jak dziewczynę…
- Zawsze próbowałem cię tak traktować, ale ta twoja nienawiść do Ślizgonów bardzo mi to utrudniła. – powiedział naburmuszony. Minerwie chciało się śmiać. Wyglądał zupełnie jak małe dziecko, któremu ktoś odmówił słodyczy. – To co? Chcesz?
- No nie wiem… - powiedziała uśmiechając się tajemniczo. – Jak mnie zawieziesz wprost do mojego dormitorium to nad tym pomyślę.
Wstała i zaczęła się ubierać. To samo uczynił Edward z nieco skwaszoną miną. Wkrótce oboje wsiedli na miotłę i tym razem Minerwa była mocno przytulona do Robinsa. Wkrótce byli pod jej dormitorium, okno zostawiła otwarte, więc bez problemu wśliznęła się do pokoju. Edward niczym cień wszedł za nią.
- Więc?
- Co „więc”? – spytała bezczelnie się z nim drocząc. Bawiła ją ta sytuacja.
- Chcesz ze mną chodzić? – spytał zniecierpliwiony.
- Odpowiem ci jutro.
- O nie! Będę tu stał póki mi nie odpowiesz!
Minerwa wywróciła oczami.
- O jeny! Zgadzam się, kanalio! – odparła i zamknęła oczy, gdyż była bardzo zmęczona. Nie zauważyła więc nawet kiedy Edward podszedł do niej na tyle blisko by ją mocno przytulić i rzucić się z nią na łóżko.
- Teraz na pewno stąd nie odejdę. – mruknął jej do ucha, a ona z uśmiechem usnęła w jego ramionach.




A więc tak : PRZEPRASZAM za nieobecność ale są wakacje i się bawię.. Do domu późno z domu wcześnie i tak o. Miniaturka NIE moja, a mojej NAJLEPSZEJ PRZYJACIÓŁKI / SIOSTRY OD INNEGO OJCA I MATKI która też bardzo lubi pisać i w ogóle, a najbardziej o kimś z Harr'ego Potte'ra. Mojej nie mam czasu skończyć, jak na razie.. Zdradzę wam tylko, że to będzie nie o Draco i Hermionie, a o Ginny i Blaise. Mam nadzieje, że mi się uda.  Rozdział w połowie gotowy.. 

JESZCZE RAZ PRZEPRASZAM I PROSZE O CIERPLIWOŚĆ !!! 

 Całuje Sectun Sempraa :*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz